22 kwietnia 2015

Książka tygodnia - "Od palanta do belcanta"

      Biłam się okropnie z myślami, próbowałam się zmusić, ale nie dało rady! Chyba jeszcze nie odpoczęłam psychicznie od tematu mojej pracy licencjackiej, dlatego post na ten temat ukaże się w "niedalekiej przyszłości", a nie tak jak zapowiadałam na facebooku. Pomimo tego, że temat dyplomu jest bezpośrednio związany z tym co mnie pasjonuje czuję niechęć kiedy próbuję usiąść do pisania na jego temat (próbowałam kilka razy). Zbyt dużo wyczerpującej pracy i stresu wiązało się z procesem twórczym. Myślę, że muszę po prostu nabrać dystansu, a notka sama się napisze.
     Tymczasem korzystając z przyspieszonych wakacji wzięłam się porządnie za książki, które leżały i czekały na mnie od miesięcy. Jako pierwszego z kurzu otrzepałam "Od palanta do belcanta". Jest to autobiografia nie kogo innego jak Mieczysława Fogga! Nie wspominałam jeszcze o tym na blogu, ale od kilku lat jestem ogromną fanką twórczości tego artysty. Zupełnie mnie nie dziwi, że przez ponad 60 lat nieprzerwanej aktywności był on kochany przez polską publiczność. Ja, jako to młodsze pokolenie poznałam go już po śmierci, jako kultowego "pieśniarza Warszawy". Czuję ogromny sentyment do jego osoby, dlatego byłam bardzo ciekawa jak napisał on sam o sobie.
      Książka po raz pierwszy została wydana w 1971r., później dodrukowano wersję z aktualizacją w 1976 i na tym właśnie roku kończą się Foggowe wspomnienia. W moje ręce dostał się przedruk z 2009 roku, w ładnej, twardej oprawie, upolowany w internecie za marne grosze.

źródło: http://www.ksiazkinet.pl/biografie/320-od-palanta-do-belcanta-mieczyslaw-fogg.html

      Książka nie jest gruba, jednak przyznaję się bez bicia, że miałam cięższe momenty, gdzie przytłaczały mnie nieznane nazwiska, nazwy miejsc. Pomimo mojej ogromnej sympatii dla bohatera wpisu znałam dość mało faktów z jego życia. Fogg w bardzo szczegółowy sposób opisuje swoje życie estradowe od samego początku, czyli lat 20'. Zaczyna się od pierwszych kroczków jak lekcje śpiewu, przesłuchaniach w teatrach (często z miernym skutkiem) oraz rozpoczęciu współpracy z pierwszym chórem. Prowadzi nas przez 40 lat swojej kariery opisując gęsto reakcje publiczności nie tylko polskiej. Nie każdy wie, że przez ten czas śpiewał on w dwudziestu pięciu krajach Europy oraz w Brazylii, Izraelu na Cejlonie, w ośrodkach polonijnych Nowej Zelandii, Australii i wielokrotnie w USA i Kanadzie. Każda z tych podróży wiąże się z jakąś przygodą, zabawną, bądź wzruszającą (zwłaszcza w okresie powojennym) historią. Szczególnie zadziwiająca ( w obecnych czasach) wydała mi się anegdota o pamiątce jaką przywiózł Fogg z podróży do USA. Był to mały aligator! W tamtych czasach (a były to jakieś lata 30') przewóz takich zwierząt nie stanowił problemu. Podobno zwierzę całkiem dobrze się chowało w rodzinie Foggów, jednak gdy urosło zostało oddane do ZOO. Niesamowicie wciągającym fragmentem były czasy II wojny światowej. Mieczysław był wtedy już znany i rozpoznawalny. Jako pierwszy artysta estradowy wystąpił w Telewizji Polskiej, 5 października 1938 roku oraz 26 sierpnia 1939 roku podczas próbnej transmisji nadawanej z wieżowca Prudential w Warszawie. Podczas wojny poświęcił się...śpiewaniu. Towarzyszył chorym w szpitalach, żołnierzom na froncie, cywilom w kawiarniach wspomagając ich piosenkami pełnymi nadzieji. Opisuje wiele historii, które potwierdzają jak bardzo było to wtedy potrzebne. Po wojnie wraca wspomnieniami do kolejnych tras koncertowych w Polsce oraz za granicą. Rozpoczyna się okres wielu festiwali, nagród. Często wspomina też o uczestnikach powstania, których spotyka rozsianych na całym świecie.
      Mieczysław Fogg był prawdziwym dżentelmenem, dlatego autobiografia jego pióra jest dość zachowawcza. Tak jak napisałam na początku, Fogg trzyma się kurczowo swojego życia artystycznego, z małym odstępstwem na jego osobiste przemyślenia, bądź przeżycia wojenne, czy przygody z trasy koncertowej. Nie przeczytamy tutaj o jego żonie ani dzieciach. Nie ujawnia on pikantnych szczegółów swojego życia osobistego, co w dzisiejszych czasach jest rzeczą obowiązkową. Dla tych, którzy nie znają Fogga (są tacy?!), ta autobiografia może być ciężka do strawienia. Dla mnie było to cudowne spotkanie z moich idolem, który pokazał 40 lat swojego życia oprawione w piękną polszczyznę!